O rajskim ogrodzie Eden Project, zamku króla Artura i pięknym Port Isaac

Nasza wakacyjna podroż do Kornwalii zaowocowała tysiącami zdjęć z których kilkaset znalazło miejsce w naszym rodzinnym albumie. Wiele z tych zdjęć zrobiłam w ogrodach Kornwalii które nie maja sobie równych w innych częściach Anglii a i poza granicami niewiele jest równie ciekawych i pięknych zielonych zakątków.

Właśnie ogrodom, ale nie tylko poświęcę kolejne dwa wpisy.

Ogrodów w Kornwalii jest kilkadziesiąt, wszystkie są interesujące i warte uwagi, my odwiedziliśmy cztery z nich. Przy wyborze kierowaliśmy się stroną visitcornwall.com gdzie opisano wszystkie ciekawe ogrody.

Tak więc kolejny dzień naszej podroży rozpoczęliśmy wizyta w jednym z najważniejszych ogrodów regionu, EDEN PROJECT.

 

 

Eden jest ogrodem całorocznym, większość jego roślinności ukryta jest pod potężnymi kopułami, więc nawet w zimie jest tam co robić i jest co zobaczyć! Jest to tez świetna opcja na wypadek załamania pogody – w końcu jesteśmy w Anglii, choć w Kornwalii łatwo o tym zapomnieć.

Ogrody Edenu otwierają się około 9.00 rano i żeby wszystko zobaczyć potrzebne jest kilka godzin, wiec najlepiej zjawić się tam tuż po otwarciu, co właśnie uczyniliśmy.

Jeśli zamierzacie zwiedzić kilka ogrodów warto w pierwszym z nich poszukać ulotki ze zniżką. My znaleźliśmy ulotkę która po podbiciu stemplem w pierwszym ze zwiedzanych ogrodów dawała nam zniżkę na pozostałe biorące udział w promocji.

Pamiętajcie też że ogrodowy parking jest potężny, samochody stoją na wielu poziomach, każdym oznakowany innym kolorem. Jeśli nie chcecie więc tak jak my pod koniec wycieczki szukać swojego samochodu przez kilkadziesiąt minut, parkując samochód koniecznie zapamiętajcie kolor parkingu na którym stoicie ( tablice są ustawione przy wjazdach). 

Bilet do Projektu Eden nie jest tani, pełna cena to 27 funtów za osobę dorosłą ale jest kilka opcji jak troszkę oszczędzić. jeśli kupicie bilet przez internet zapłacicie 25 funtów za osobę. Jeśli będziecie się poruszać po Kornwalii komunikacją miejską to przy pokazaniu biletu autobusowego/kolejowego także otrzymacie niewielka zniżkę. Można także kupić bilet łączony z Zaginionymi Ogrodami Heliganu  za 38 funtów co daje nam całkiem niezłą cenę.

My właśnie z tej opcji skorzystaliśmy, gdyż Zaginione Ogrody Heliganu były na naszej liście miejsc które zamierzaliśmy odwiedzić. Z centrum turysty gdzie kupuje się bilety do ogrodów wiedzie zygzakowata ścieżka wzdłuż której rosną rośliny posadzone w kolejności ich pojawiania się na świecie. Zobaczyć tu można między innymi różnego rodzaju porosty, mchy i paprocie. To ze ścieżki i tarasu widokowego u jej szczytu po raz pierwszy widzimy krajobraz ogrodu.

 

 

Projekt Eden składa się z ogrodu na świeżym powietrzu oraz pod kopulami – biomami usytuowanymi na dnie wyrobiska kaolinitu. Ścieżka prowadzi właśnie na jego dno. My rozpoczęliśmy zwiedzanie od zewnętrznych ogrodów które porastają ściany wyrobiska.

W ogrodach zewnętrznych znalazło się miejsce dla roślin z rożnych stron świata; są tu rośliny jadalne np banany, kukurydza, dynie, zboża, rośliny energetyczne jak wierzba. Jest też cześć poświęcona produkcji piwa, a nad ścieżką rośnie sobie chmiel. Jest tu mnóstwo krzewów i roślin ozdobnych, wspaniała lawenda, a wzdłuż dolnej ścieżki cieszą oko błękitne i niebieskie kwiaty. Projekt Eden zachwyca nas zanim tak naprawdę wejdziemy do środka biomów.

 

 

Wśród roślin stoją rzeźby np. wielka pszczoła mająca uświadamiać ludziom jak wielką rolę pełnią one w przyrodzie. Jest tez WEE man, rzeźba powstała z odpadów elektronicznych oraz potężna porośnięta trawą leżąca dama. W niewielkim „przydomowym” ogródku w którym stoi chatka ogrodnika rosną warzywa i owoce.

 

 

Zewnętrzne ogrody są dość rozległe ale optymalne zwiedzanie zajmie wam 1.5 godziny.

Zatem teraz wejdźmy do krytych ogrodów, ponieważ to tu tak naprawdę zaczyna się frajda! Zasadniczą cześć ogrodu stanowią przepuszczające światło kopuły, w których hodowane są rośliny ze wszystkich części świata. Całość podzielona jest na dwa środowiska: biom tropikalny wilgotny i biom tropikalny suchy. W obu panują warunki sprzyjające rozwojowi roślin stref podrównikowej i zwrotnikowej.

Pierwszy biom od którego zaczęliśmy nasze zwiedzanie to biom wilgotny tropikalny, zajmuje powierzchnię 1,3 hektara, ma 55 m wysokości i 200 m długości.

Reprezentuje regiony świata o klimacie tropikalnym lasów deszczowych – gorącym i wilgotnym, z wilgotnością ponad 90% i kilkustopniowym wahaniem temperatur w ciągu roku i klimat tropikalny mokry i suchy – monsunowy i oceaniczny. W biomie jeziorka, sadzawki i wodospady utrzymują wilgotność powietrza pomiędzy 60% a 90% a temperatura waha się miedzy 18 a 35 °C.

 

 

Tuz przy wejściu znajdziecie mapę biomu oraz tabliczkę „Look out for…”, warto zapamiętać jakie rośliny szczególnie teraz warte są uwagi i spróbować je później odnaleźć w gąszczu zieleni.

Biom naprawdę imituje dżunglę amazońską. Już od wejścia gąszcz potężnych rośliny tropikalnych otoczył nas z wszystkich stron. Wilgotność bliska 100% i bardzo wysoka temperatura spowodowały ze obiektyw naszego aparatu fotograficznego jak i moje okulary od razu zaszły mgła, a po chwili nasze ubrania nadawały się już tylko do wykręcenia. Moim skromnym zdaniem dżunglę powinno się zwiedzać w strojach kąpielowych. W połowie trasy udostępnionej zwiedzającym zbudowano chłodny pokój – chatkę w której można się trochę schłodzić zanim wyruszy się na dalsze wałęsanie po biomie.

Ze sztucznych pagórków i ścian budynku spadają wodospady, jest tez deszcz amazoński a dnem płynie rzeka z kilkoma progami skalnymi. W ogrodzie ścieżki rozlokowano na dwóch poziomach. Górny szlak wiedzie drewnianymi pomostami i mostkami ponad czubkami niektórych drzew ale wiele z nich sięga najwyższego punktu kopuł – to prawdziwe olbrzymy.

 

 

Biom jest wspaniale zorganizowany,  podzielono go według regionów a na początku każdego regionu znajdziecie mapę dzięki której dowiecie się z jakiego miejsca pochodzą rośliny które właśnie widzicie. Najciekawsze rośliny opisano. Bananowce, bambusy, wszechobecne palmy, ananasy, kawa, herbata, wanilia, kauczukowiec, czekolada to tylko kilka z setek jeśli nie tysięcy roślin rosnących w tej potężnej szklarni.

 

 

Dostrzegłam tu też rośliny które już od wielu lat chciałam zobaczyć – Titan Arum tuż przed kwitnieniem; znany jako trupi kwiat, kiedy kwitnie wydziela smród zepsutego mięsa wabiąc owady, oraz jedną z najciekawszych w ogrodzie roślin – Wanilie. Ta orchidea jest zapylana tylko przez jeden gatunek pszczoły występującej naturalnie w Meksyku. Wanilie uprawiane np. w Indiach czy na Madagaskarze są sztucznie zapylane. Każdy kwiat otwiera się tylko na jeden poranek i jedynie wtedy można zapylić roślinę.  Wanilia jest drugą najdroższą przyprawą świata zaraz po Szafranie.

 

 

Po przejściu przez pierwszy z dwóch biomów warto sobie zrobić chwile przerwy. W kompleksie znajdziemy hol restauracyjny gdzie możemy zjeść pyszny obiad lub coś słodkiego.

Po chwili odpoczynku trzeba koniecznie odwiedzić mniejszy z biomów.  Drugi biom jest zupełnie inny. Ma powierzchnię 0,6 ha i 135 m długości, jest raczej sucho, ciepło. Jesteśmy w klimacie śródziemnomorskim – strefie podzwrotnikowej. Mamy tu rośliny z basenu Morza Śródziemnego ale i Meksyku, Kalifornii i wielu innych miejsc świata. Rosną tu oliwki, winogrona, karczochy, jest tez ekspozycja rożnych rodzajów papryk od najostrzejszej po słodkie oraz pomidorów.

 

 

Chodząc po alejach nie można oprzeć się wrażeniu że jesteśmy na prowansalskiej wsi, w greckim ogrodzie czy hiszpańskiej hacjendzie, ścieżki oraz kilka kamiennych budynków pozwalają myśleć że zaraz usłyszymy cykady i poczujemy wieczorne słonce nad morzem śródziemnym. A to wszystko dzięki biomom, kopułom wykonanym z kilkuset sześciokątnych, na wpół przezroczystych plastikowych plastrów mających zdolność przepuszczania wilgoci i powietrza – Największa szklarnia świata.

Na zwiedzenie ogrodu można poświęcić cały dzień powoli rozkoszując się pięknem poszczególnych ogródków i zakątków, ale jeśli zapragniecie nieco zmienić scenerie to proponuje by spędzić popołudnie na zachodnim wybrzeżu, są tam bowiem dwa bardzo ciekawe miejsca.

Pierwszym z tych miejsc jest sławny zamek a właściwie RUINY ZAMKU TINTAGEL, położone w pobliżu niewielkiej miejscowości Tintagel, skąd do zamku wiedzie w dół stroma kamienista droga. Ruiny twierdzy usytuowane są na skalistym półwyspie do którego wiodą wysokie schody. Aby tu dotrzeć przydadzą się porządne buty a dla leniwych z centrum turystycznego za niewielka opłatą kilku funtów można pod zamek dojechać terenówką. Drogowskazy w miasteczku wskażą wam drogę do centrum turystycznego, gdzie kupicie bilety zanim wejdziecie na wspomniana stromą drogę. Możecie też zakupić bilety obok zamku gdy będziecie już na dole.

 

 

W Kornwalijskiej historii przewijają się opowieści związane z królem Arturem, jeśli interesują was tzw legendy arturiańskie to na pewno docenicie możliwość przebywania w tym miejscu. Zamek Tintagel od dawna był wiązany z mitycznym królem Arturem a jego historia jest uwikłana w legendę. Po raz pierwszy powiązał zamek z legenda w XII wieku Geoffrey Monmouth który napisał że Artur został magicznie poczęty w Tintagel.  W opowieści pod koniec rzymskiej okupacji tron ​​brytyjski zostaje ofiarowany Konstantynowi, który rządzi przez 10 lat. Chociaż dzieci Konstantyna zostają wydziedziczone, Uther Pendragon jeden z jego synów, ostatecznie odzyskuje swój prawowity tron. Według legendy to własnie Uther Pendragon dzięki magii czarnoksiężnika Merlina staje się ojcem Artura. Dzieje się tak, bowiem Merlin zamienia Artura w Gorlais’a, kornwalijskiego księcia, męża pięknej Ygerny matki Artura.

Niektórzy uważają że Tintagel to Camelot, zamek króla Artura, a jeszcze inni że jest to jeden z zamków króla Marka, miejsce pojawiające się w historii miłosnej o Tristanie i Izoldzie.

Legendy wskazują, że długo przed tym jak w XIII wieku wybudowano normański zamek istniała tu kornwalijska twierdza zbudowana w 1141 roku przez brata patrona Gefreya Monmoutha więc być może włączył on Tintagel do swej legendy aby przypodobać się swemu dobroczyńcy. Tak czy inaczej któż może oprzeć się widokowi zamkowych ruin na wysuniętym w morze skalistym, zielonym półwyspie oblewanym błękitnymi i atramentowymi wodami. Po zamku zostało tak na prawdę niewiele a z dołu widać tylko zamkowy mur, tak więc jeśli nie chcecie płacić 9 funtów za osobę aby na własnej skórze przekonać się czy warto, polecam spacer do  Barras Nose, lezącego po przeciwnej stronie zatoki półwyspu skąd widać ruiny zamku.

 

 

W czasach wiktoriańskich nastąpiło odrodzenie zainteresowania legendami arturiańskimi. Tintagel odwiedzili słynni pisarze miedzy innymi Lord Tennyson. To właśnie na cześć utworów Tennysona „Idylle Królewskie”, grotę u podnóży klifu zamkowego nazwano jaskinią Merlina.

Wioska Tintagel leżąca powyżej zamku również ma coś ciekawego do zaoferowania turystom. Przy głównej ulicy stoi stara poczta – rzadki przykład średniowiecznego kornwalijskiego domu – dworu.

 

 

A to już wybrzeże kilkanaście kilometrów na zachód od Tintagel (dojazd zajmie wam ok 30 minut) oraz położona w tym rejonie WIOSKA PORT ISAAC.

 

 

Port Isaac to jedna z najpiękniejszych wiosek rybackich w Kornwalii. Jest kwintesencją regionu, a widoki na port i domy wspinające się po stromym klifie w kierunku morza są naprawdę wyjątkowe. Oprócz niewątpliwego uroku miejscowość ma także znaczenie historyczne. Najstarsza cześć wioski jest obszarem chronionym a w samym Port Isaac znajduje się około 90 zabytkowych budynków. Wzdłuż wąskich, krętych uliczek stoją stare bielone domki oraz tradycyjne granitowe z frontami pokrytymi łupkiem.

 

 

Spacerując po miasteczku trzeba koniecznie wspiąć się na wzgórze Little Hill rozciągające się poza miasteczko (stojąc w porcie wzgórze macie po prawej stronie). Stad rozpościera się widok na port a po drugiej stronie wzgórza zostaniecie nagrodzeni pięknym widokiem na klify.

 

 

Centrum wioski pochodzi z XVIII i XIX wieku, z czasów gdy dobrobyt miasta był związany z lokalnym transportem przybrzeżnym i rybołówstwem. Port obsługiwał ładunki węgla, drewna, kamienia, rud metali, wapienia i soli, które transportowano wzdłuż wąskich uliczek. Małe przybrzeżne żaglowce budowano w pobliżu, pod wzgórzem Roscarrock. Na większą skalę rybołówstwo rozwinęło się już przed XVI wiekiem a lokalni rybacy łowili głownie sardynki. W 1850 roku było tu 49 zarejestrowanych łodzi rybackich i 4 piwnice rybne. Dziś jak przed wiekami rybacy nadal wypływają z portu na kraby, ryby i homary.

Z uwagi na swoje malownicze położenie wioska była tłem dla różnych produkcji telewizyjnych, w tym dla popularnego w Anglii ale znanego również w Polsce serialu ITV Doctor Martin. Nie ukrywam ze jako fanka tego serialu, nie mogłam odmówić sobie przyjemności zobaczenia domu doctora oraz szkoły z serialowego Port Ween. Ze wzgórza przy domu doctora rozciąga się kolejny już piękny, wręcz pocztówkowy widok na wioskę. Jest to chyba najlepsza wizytówka miasta, szczególnie o tej porze dnia, gdy wieczorne, ciepłe pomarańczowe słońce oświetla domy, zieleń traw nabiera ciemnej głębokiej barwy a do naszych uszu dociera leniwy szum spokojnego morza.

 

 

Jeśli tak jak ja uwielbiacie ten serial to w miasteczku można wziąć udział w wycieczce z przewodnikiem Port Ween walk and talk. Domyślam się że przewodnik opowie wam o Port Isaac i filmowym Port Ween, taka przyjemność kosztuje około 10 funtów od osoby a w porcie znajduje się tablica z informacją jak umówić się na wycieczkę. Nie wykluczone że i my skorzystalibyśmy z tej możliwości gdyby nie to że do miasteczka przybyliśmy pod wieczór, i było już za późno. (wycieczki organizowane są każdego dnia o 11 i 13.00).

Wszystkie trzy miejsca odsłoniły przed nami rożne oblicza tego regionu, poznaliśmy Kornwalię będącą zielonym tropikalnym ogrodem, Kornwalię mityczną oraz Kornwalię prostych ludzi rybaków i żeglarzy. Po takiej dawce piękna bez żalu późnym wieczorem wróciliśmy do naszego namiotu.

P.S.

Nie wspomniałam wam że całą podroż po Kornwalii odbyliśmy z namiotem i tylko raz skorzystaliśmy z hotelu ( który sam w sobie był nie lada atrakcją) ale o tym innym razem.

P.S.2

Pewnie zastanawiacie się czemu na wielu zdjęciach jest mój mąż, a za to ja jestem zaledwie na kilku. Otóż gdy moją domena jest wakacyjna fotografia (oczywiście na dość amatorskim poziomie 🙂 mój mąż kręci filmiki. Jeśli więc jesteście zainteresowani filmem z podroży po tym pięknym kawałku Anglii dajcie znać.

 

Dodaj komentarz